Mówi się, że mężczyzna nigdy nie dorasta. Pewnie trochę w tym racji, więc kiedy mój ukochany syn zażyczył sobie drona, proces dojrzewania znów się u mnie opóźnił. Zlecenie zostało wykonane i w naszym życiu pojawił się dron. I to nie byle jaki, bo z kamerką. Na dronach znam się mniej więcej tyle, co na produkcji sztucznych zastawek serca, to znaczy wiem, że istnieją. Dlatego, zanim wybrałem odpowiedni model (drona, nie zastawki), zamknąłem się na cztery lata w pokoju, przeczesując fora, oglądając miliony filmów na Youtube a nawet stawiając Tarota. Niestety, jedynym moim odkryciem było to, że urządzenia te mogą kosztować więcej, niż moje wszystkie narządy wewnętrzne razem wzięte. Postawiłem więc na opcję budżetową i dzięki temu nie musiałem pozbywać się nerek.

Za jedyne 559 złotych, w naszym hangarze pojawił się on – Tello by DJI. Początkowo obawiałem się, że dopisek „by DJI” to pseudonim artystyczny jakiegoś didżeja, który w przerwach między dyskotekami w Ciechocinku, składa te fruwające maszynki z części znalezionych na złomowisku. Na szczęście okazało się, że DJI to całkiem niezły producent tych zabawek. Z ich wytworów korzystają nawet w Hollywood, więc i moje kinematograficzne fantazje powinny zostać zaspokojone.
Ale czy można nakręcić tym film pod którym podpisałby się Ridley Scott? Nie, mnie można. Ale można za to sprawdzić, czy sąsiad nie ma większego od nas telewizora. Albo czy przypadkiem nie pali w piecu kaloszem, co w obliczu energetycznego kryzysu i, jeśli oczywiście nie lubimy sąsiada, może nam się przydać, dając tradycyjny oręż w postaci anonimowego donosu.
A co dokładnie sprawiło, że od kilku dni każę do siebie mówić per kapitanie? Ogólna „fajność” tego wynalazku. Nie miałem do tej pory do czynienia z dronami, więc zachwycałbym się pewnie każdym modelem, który przy starcie nie obetnie mi palców tymi swoimi małymi śmigiełkami i bezpiecznie wyląduje na ziemi, nie zrywając mi przy okazji skalpu. Tello okazał się całkiem sprawną konstrukcją. Mały, tani i stabilny. Z wystarczająco długim czasem lotu – 13 minut to w sam raz, żeby się nie znudzić i żeby nie odleciał do innego województwa. Na pokładzie kamerka; co prawda nagrywająca w 720p a nie np. w 1080, ale biorąc pod uwagę to, że kupując tego drona nie trzeba szukać żyrantów i tak jest nieźle. Całości dopełnia dumny napis „Intel inside”.
Prędkość maksymalna też jest niezła: prawie 30 kilometrów na godzinę (w zupełności wystarczy, aby uciec rozwścieczonej sąsiadce, którą nagrywaliśmy, gdy się opalała).

Do sterowania wystarczy smartfon, mamy od razu podgląd z kamerki, obsługa jest dziecinnie prosta. Nic tylko latać. I mimo, że przydała by mu się lepsza stabilizacja lotu, dron jest lekki i mały, więc przy mocniejszym wietrze „miota nim jak szatan”. Przydałby się też GPS, lepsza kamerka i pewnie jeszcze kilka drobiazgów. Ale do nauki i relaksujących podniebnych wojaży jest w sam raz. Pamiętam jak było mi żal kolegi, który swojego MAVICa za 2,5 tysiąca złotych utopił w jeziorze. W przypadku Tello nawet, gdyby ta mała zabawka wymyśliła sobie, że jest teraz łodzią podwodną, strata nie będzie już tak bolesna.
Czy kupiłbym go ponownie? Jasne! Chociażby dlatego, że w te upały, zostając w zawisie nad naszymi głowami, może robić za wiatrak. A jako bonus możliwość doniesienia na znienawidzonego sąsiada, który pali w piecu wysokoenergetycznymi meblościankami… Biorę! Aha, no i syn też zadowolony.

